Zaledwie trzy tygodnie minęły od ostatniego wpisu z serii ‚bieżące wydarzenia’, a mam wrażenie jakbyśmy przebyli jakąś długą drogę, której odległość najlepiej wyraziłyby lata świetlne. Co nam przyniosły pierwsze tygodnie kwietnia?
- Stefcia nie zakwalifikowała się do publicznego przedszkola z „Familijnego Wrocławia”. Są jeszcze mikroskopijne szanse na to, że jakiś rodzic, którego dziecko otrzymało miejsce nie zdecyduje się posłać tam swojego dziecka i zwolni się miejsce dla nas. Wciąż jeszcze nie znamy wyników rekrutacji do publicznych przedszkoli, do których nabór prowadzi miasto. Jak to mówią nadzieja umiera ostatnia. W ostateczności wyślemy dzieciaki razem do niepublicznej placówki, bo na takie rozwiązanie również jesteśmy przygotowani. Będzie drożej, znacznie drożej, ale przynajmniej dzieci będą razem.
- W ubiegłym tygodniu gdy wychodziłem do pracy (a standardowo zamykam drzwi mieszkania około 6.30), cała familia była już na nogach. A raczej dryfowała na sennym pontonie w naszym salonie, bo lubię sobie wyobrażać, że nasza salonowa wersalka to łódka, a otaczający parkiet to bezkresne wody oceanu. Czasami tak się ze Stefką bawimy, że musi dopłynąć na łódkę i uratować się przed wygłodniałymi rekinami. Siedzi więc cała trójka na łódce w swoich piżamach, Anka jeszcze senna, Stefka zaczyna uskuteczniać swoje wygibasy, tylko Ignaś już nieco bardziej pobudzony. Żegnam się ze wszystkimi stojąc w przejściu z salonu do przedpokoju i zaczynam machać. Z głupia frant zapytałem Ignasia „Dasz tacie buziaka na do widzenia?”. Ten się zerwał w trzy miga, podbiegł do mnie tym wciąż jeszcze lekko chwiejnym krokiem i z otwartymi ustami przyssał się do mojego policzka. Surprise! Takie buziaki nazywamy „jamochłonami”. Chyba większość dzieci tak zaczyna je dawać. Mój mały chłopczyk po raz pierwszy sam do mnie przyszedł i dał mi buziaka! Od tego momentu korzystam z każdej nadarzającej się okazji, bo wiem, że okazywanie buziakowych emocji przez dzieci jest sinusoidalne. Stefka na przykład ma teraz etap wycierania ust po każdym buziaku.
- Wydaje mi się, że Ignacy coraz częściej zaczyna składać słowo „Tata”. Chociaż nie robi tego nigdy w chwili jak go o to proszę. Rzuca słowem „tata” jak mu się zachce. Na razie traktuję to nieoficjalnie, bo dopiero jak wypowie to słowo kierując je do mnie (czy to w akcie niezadowolenia, żądania lub prośby) to uznam, że identyfikuje to słowo z moją osobą 🙂
- Postanowiliśmy, że jak tylko przeprowadzimy się do Wrocławia kupimy tam Stefci rowerek z bocznymi kółkami. Nasza dziewczynka jest tak zdesperowana do jazdy, że musiałem z piwnicy wyciągnąć jej różowego Smobiego, który stał się dla niej już lekko przymaławy. Dostała go na pierwsze urodziny od swojego chrzestnego – wujka Jasia. Drugi, większy rowerek na czterech kółkach ma u dziadków. Ostatnio próbowała się na nim przejechać, ale nie szło jej to najlepiej. Wydaje mi się, że problem leży w samym rowerku z jakiegoś powodu, bo Stefci kuzynka – Emilka, która ma podobny rower i pięknie na nim śmiga również nie mogła ruszyć na Stefkowym. Zdecydowaliśmy, że wspólnie wybierzemy się do sklepu rowerowego, tam wypróbujemy różne modele i wybierzemy odpowiedni. A ten sprezentowany przez dziadków świetnie się nada podczas odwiedzin na wsi jak tylko Stefka nabierze wprawy w jeździe.
- Ostatnio na wszelkie bolączki duchowe i cielesne stosujemy bandaże i plasterki. Bawimy się w szpital polowy.